Start zaplanowaliśmy na godzinę 6:00 26 sierpnia 2011 ze Skierniewickiego Shella. Na miejsce spotkania z mniejszym lub większym poślizgiem stawili się Żelaźni w osobach: Smaru, Mięki, Tadek, Księciu, Waldi, Antoine oraz sześciu jeźdźców ze stada skierniewickich Yrokezów: Cypis, Sztejnu, Zwierzak, Kuba i Domino oraz ich kolega z Warszawy.
Wyjechaliśmy 30 min po 6.00 i praktycznie zaraz za Skierniewicami nastąpił rozpad grupy na 2 części: tych wolniejszych wiatrołapów czyli nas i tych szybszych na plastikach.
Podróż przebiegała bez większych przeszkód i mylenia drogi. Pierwszy postój w Częstochowie, gdzie spotkaliśmy pędzącą część grupy. Przerwa na kawę, żarło i papierosa. Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy dalej w drogę przez Opole, Nysę, Kłodzko, Kudowę Zdrój. W Kłodzku pożegnaliśmy się z kolegami z Yrokeza ponieważ oni planowali polatać po czeskich winklach podczas gdy my postanowiliśmy pojechać od razu na zlot. Przed granicą zjedliśmy jeszcze obiad w znanej z poprzedniej wizyty w Czechach knajpy w stylu późnego Gierka. Trasa po Czechach mimo krótkiego dystansu (ok 80Km) zajęła nam sporo czasu ponieważ jak wiadomo czeskie służby mundurowe wystawiają zazwyczaj mandaty w wysokości nijak proporcjonalnej do przekroczonej prędkości. Tuż przed Jicinem zatrzymaliśmy sie jeszcze w celach pobraniowo-gotówkowych ponieważ kolega Antoine nie nabył zawczasu obcej waluty.
Kierując się GPS'em jechaliśmy do miejscowości Ostruzno jednak 12 km do celu pojawił się duży kierunkowskaz "MOTOSRAZ" wskazujący miejscowość Luzany. Nastąpiła mała dezorientacja jednak postanowiliśmy zaufać znakom. Dojechaliśmy do celu - faktycznie jest zlot, wszystko piknie wygląda (jak na zdjęciach): jest jezioro, brama w postaci dmuchanej reklamy, domki, pole namiotowe, scena i żarło. Tylko jakoś ludzi niedobór... z opowieści Miękiego wynikało, że po dojechaniu o tak późnej porze (16:00) będzie ciężko wcisnąć namiot... a tu można jeszcze wybrać miejscówkę w cieniu:-).
Nic to, wjechaliśmy, zlegliśmy i… zasyczały puszki z piwkiem. Jako że Księciu zapragnął nabyć naszywkę jako pamiątkę z Czech, wybraliśmy się do miasta rozbójnika Rumcajsa na zakupy. Spotkaliśmy się jednak z niezrozumieniem, gdyż przybyliśmy na miejsce około dwudziestu minut po zamknięciu wszystkich sklepów.
W drodze powrotnej na wjeździe zrobiło się tłoczniej, uznaliśmy to za dobrą monetę i sunęliśmy z wolna w kierunku bramy. Po drodze zobaczyliśmy rodzime rejestracje i Waldi postanowił zagaić rozmowę. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu rodacy powiadomili nas, że to co prawda odpowiednie miejsce (jak wspomniałem takie jak na zdjęciach w necie) ale nie ten sam coroczny zlot. Okazało się że organizatorzy przenieśli imprezę 12 km dalej do Ostruzna a tu zlot zrobił ktoś inny (KLUB FULL OF ENERGY MC ).
Jako że strzeliliśmy już po kilka trunków orzeźwiających, nie nadawaliśmy się do przejechania nawet tych 12 km. Wysłana została zatem delegacja coby ucho przyłożyć. Nie było słychać zbyt wiele więc wspólnie postanowiliśmy zostać i dać szanse czeskiemu MC. W końcu zlot to zlot a nowi gospodarze muszą się wykazać żeby ktoś do nich przyjechał za rok. Dalej wszystko toczyło się już normalnie: rozbijanie namiotów, rozmowy z sąsiadami, piwko, itp. Po paru godzinach dojechała plastikowa część grupy, rozbili namioty, dołączyli się do rozmów i konsumpcji napojów orzeźwiająco pobudzających.
Trzeba przyznać, że zlot został zorganizowany bardzo dobrze: były koncerty, konkursy, zaplecze kulinarne. Wystąpiło w sumie 17 kapel. Podobno... bo chyba nikt nie jest w stanie wytrzymać 17 kapel po czesku. Odbył się konkurs na najpiękniejszego customa, konkurs Mokré tričko, naciągania "gumy na ogóra", był erotic show i wiele innych pociech. Wszystko wtopione w malowniczą scenerię nad jeziorkiem. Woda co prawda pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ miała niepokojąco żółto-brązową barwę. Niemniej jednak w sumie było to jeziorko, dało się w nim kąpać więc postanowiliśmy z tego skorzystać. Nie obyło się bez strat, Tadek połamał namiot, Smaru zostawił buty (nie nadawały się już do niczego) a Miękiego bzyknęła osa.
Sobotni dzień rozpoczęliśmy od wspomnianej wcześniej kąpieli, zakrapianej trunkami spożywanymi w cieniu i rozmowami o tym o czym się zwykle na zlotach rozmawia. Gdy już kierowca doszedł do siebie i był w stanie jechać wybraliśmy się do Jicina z wizytą w miejscowym Tesco i aptece. Na starym mieście w Jicinie spotkaliśmy rodaków z drugiego zlotu. Z ich relacji wynikało, że nie dzieje się tam nic czego u nas by nie było więc pozostawaliśmy przy swoim pierwotnym wyborze miejscóweczki.
Niestety pogoda miała inny plan na nasz zlot i nie pytając nikogo o zdanie zaczęła kapać na nas z nieba. Na początku nie przeszkadzało to nikomu, jednak deszcz nie dawał za wygraną i raczył nas swoim towarzystwem do późnej nocy. Z tego powodu część załogi odsypiała, inni pili na smutno a ogólnie wszystko mokło, ludziska chowali sie gdzie mogli (byle jak najbliżej sceny i piwa - bo tam coś się działo). Z powodu pogody odwołano również część konkursów i sobotni erotic show:-(. W końcu deszcz przestał padać, zebraliśmy się zatem do kupy i udaliśmy pod scenę gdzie zmaterializowała się większość zlotowiczów. Odbył się fire show, w którym bardzo mała dziewczynka wystąpiła z bardzo mocnym głosiskiem. Zadziało się także kilka koncertów oraz sesja karaoke. Około 2 w nocy wszystko się skończyło i położyliśmy się spać aby zregenerować siły na drogę powrotną.
Niestety pozostał pewien niesmak, zlot okazał się nie do końca tym czego się spodziewaliśmy; czy to z powodu pogody czy rozłamu wśród organizatorów większości z nas zabrakło tego co uprzednio słyszeliśmy o zlotach pod Jicinem.
Rano spakowaliśmy bagaże do samochodu i po pożegnaniu się z sąsiadami z innych namiotów ruszyliśmy w drogę powrotną. Przez Czechy jechaliśmy razem, trzymając się za samochodem, który nadawał tempo naszej jeździe. Wybraliśmy inną trasę powrotną tak aby nadkładając trochę kilometrów przejechać się autostradą i nadrobić trochę czasu. Tym razem nasza droga biegła w kierunku Wrocławia gdzie zamierzaliśmy wjechać na wspomnianą autostradę i dalej podążyć w kierunku Opola i Częstochowy.
Juz po polskiej stronie granicy postanowiliśmy znowu się rozdzielić żeby nie blokować chłopaków na plastikach. Ponownie spotkaliśmy się w Częstochowie, gdzie pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za wspólny wypad i rozjechaliśmy w grupach do domów. Samochód samotnie, nas trzech na "Wiatrołapach", grupa Yrokezów i kolega z Warszawy samotnie bo do domu.